Posumowanie roku 2020- przełomowe wydarzenia w moim życiu.
Właśnie tak- dobiega końca szalony rok 2020. Przełomowy, kryzysowy, wyjątkowy, zupełnie inny dla wszystkich ludzi na świecie. Tego roku miały miejsce wydarzenia, które wpłynęły na całą ludzkość- głównie przez wirusa, którego nazwy strach wypowiedzieć... Obostrzenia które się pojawiły spowodowały wielki kryzys gospodarczy, utrudnienia w przemieszczaniu się, zdystansowanie społeczności. Wszystko to możemy odczuwać do teraz, bardziej lub mniej drastycznie, ale jednak.
Jeśli chodzi o Covida, to nie doświadczyłem bezpośrednio nieprzyjemności z nim związanych. Pierwszą falę przesiedziałem w Holandii, gdzie było spokojniej niż w Polsce pomimo większej ilości zachorowań, powrót bez kwarantanny... Później też życie jak normalnie- trochę autostopu, podróże po kraju, robienie rzeczy i spędzanie czasu z rodziną. Zrezygnowałem tylko z zagranicznych wakacji no i w sklepach zakładam jakąś szmatę na twarz. Ta cała sytuacja jeszcze bardziej otworzyła mi oczy na zakłamanie, manipulacje i propagandę strachu jaką fundują nam media i rządzący... Wiele osób też to dostrzegło, chociaż jest też spora część społeczeństwa, która nadal uważa, że rządzącym zależy na naszym dobru. Społeczeństwo się podzieliło, ale równocześnie też się zjednoczyło- we wspólnych przekonaniach i dążeniu do dawnej normalności.
Poza tym był to rok wielkich zmian w moim życiu, o których zaraz Wam napiszę. Konkretne zmiany zaczęły się pod koniec roku 2019. Byłem wtedy na trzecim roku studiów i poczułem, że dalsze ciągnięcie tego kierunku nie ma sensu, chcę robić coś innego. Zatem rzuciłem studia (dokładniej możecie przeczytać o tym tutaj: Dlaczego rzuciłem studia?), a kilka miesięcy wcześniej zacząłem bardziej interesować się szeroko pojętym rozwojem. Odszedłem od jedzenia mięsa, wprowadziłem kilka lepszych nawyków i na takich fundamentach zacząłem rok 2020.
Praca w Holandii
Po kilkutygodniowym odetchnięciu od totalnej zmiany życia i mając parę niepewnych pomysłów na swoją przyszłość, zacząłem szukać pracy. Miałem zamiar odłożyć trochę grosza i zdobyć trochę czasu na nowy start. Zdobyć doświadczenie i zobaczyć jak się ułożą dalsze plany. Wybór padł na Holandię, gdzie miałem pracować jako order picker. Było trochę zachodzenia w głowę bo to moja pierwsza praca za granicą, a w dodatku jechałem sam.
Na miejscu było okej przez pierwsze dwa dni, później niespodziewanie straciłem pracę. Tyłek uratowali mi znajomi z Rotterdamu u których spędziłem prawie dwa tygodnie szukając nowej roboty. Po znalezieniu pracy na produkcji było stabilnie... jakoś przez tydzień. Później kilka dni niepewności bo pracy nie było dla większości ludzi, aż przerzucili nas na inny magazyn. W sumie dobrze wyszło, bo robota nie była tam aż tak nudna. Po jakimś czasie zrobiłem kurs i awansowałem na operatora wózka paletowego (ept). Zostałem też kierowcą- spoko bo miałem auto, ale byłem też rozrywany przez chcących się dostać do sklepu- mieszkaliśmy w hotelu na totalnym zadupiu.
Oprócz pracy spotkałem się kilka razy z dobrymi znajomymi z Polski, jeździłem na rowerze, biegałem, zwiedzałem okolice, uczyłem się kręcić poi'kami, integrowałem się ze współpracownikami, było też kilka pamiętnych i niecodziennych akcji. Podsumowując, przez te trzy i pół miesiąca przebywania w Holandii wydarzyło się naprawdę dużo. Bardzo przyjemnie wspominam ten czas, na ogół poznawałem dobrych ludzi, ale nie obyło się bez stresów i niepewności. Może kiedyś dokładniej opiszę ten cały okres, jeśli jesteście ciekawi jak to wyglądało.
Wakacje
Do Polski wróciłem na początku czerwca. Spędziłem trochę czasu z rodzinką, spróbowałem swoich sił w tańcu z ogniem (wcześniej uczyłem się kręcić starymi skarpetami z woreczkami ryżu w środku) i po dwóch niegroźnych podpaleniach stwierdziłem, że jakoś mi to już wychodzi. Było zwiedzone zoo, muzeum i koszenie działki ręczną kosą. Musiałem też wgłębić się trochę w papierologię i zarejestrować się jako bezrobotny, bo w tym kraju nie ma pracy dla ludzi z moim wykształceniem.
Następnie odwiedziłem starych znajomych ze studiów i pojechałem autostopem nad morze z hamakiem na dwa dni. Puszczałem tam wielkie bańki mydlane na plaży. Po powrocie czekał wyjazd rodzinny nad jezioro na Kaszubach. W domku holenderskim spędziliśmy 4 dni, a czas ten minął bardzo przyjemnie. Jedynie pływając łódką utopiłem telefon na środku jeziora.
Jako że stop działał bez zarzutów, jak przed koroną, pojechałem w ten sposób na Śląsk- też do rodziny.
Razem wyjechaliśmy na kilka dni w góry do wynajętego domku we Wiśle. Tam aktywnie spędzaliśmy czas- spacery, bieganie z tatą, frisbee, park linowy. Po takim wypoczynku przyszedł czas na sprawdzenie siebie na najdłuższym górskim szlaku w Polsce, na który nastawiałem się przez ostatnie miesiące. Przejście 500 km Głównego Szlaku Beskidzkiego z noclegami w całości na dziko zajęło mi 13 dni. Podróż życia, spełnione marzenie, jednak nie obyło się bez kryzysów. Dokładną relację z trasy znajdziecie tutaj: GSB na dziko- przygotowania i relacja. Tak więc pierwszy raz byłem w Bieszczadach, tam wziąłem lekcję jazdy konno i wróciłem autostopem z powrotem na Śląsk.
Po paru dniach wróciłem do Inowrocławia, ale nie na długo. Czekało mnie bowiem Ognisko Nomadów organizowane przez Zosię- cud podróżniczka, fotografka, blogerka ze stroną Życiowa Droga. Dwa wieczory przy ognisku, około czterdziestu podróżników, sporo piesełków, rozmowy, granie na instrumentach, frisbee, kąpiele w rzece, joga... Piękny to był czas. Ostatniego dnia o poranku dziewięć odważnych osóbek zdecydowało się na nagą sesję zdjęciową- taką bez podtekstów, naturalną, oswajając się z własnym ciałem. Sesja w dwóch sceneriach, na łąkach i w rzece. Nie muszę chyba dodawać, że znalazłem się w tym gronie. Fotki wyszły mega, doświadczenie niesamowite przełamujące własne blokady.
Czekał mnie jeszcze LAS festival w górach za Wrocławiem, na który wybrałem się wraz z paczką dobrych znajomych. Festiwal psytrance z niesamowitym klimatem, z cudnymi ludźmi w pięknym miejscu- no bajkaaa. Pochwaliłem się tam ogniowymi poikami i miałem okazję zobaczyć profesjonalną grupę ogniową- jest jeszcze czego się uczyć. Potuptajka bardzo udana, zostanie w pamięci na zawsze. Przy okazji pozwiedzałem też Wrocław, trzy dni wystarczyło w zupełności. Dorobiłem sobie puszczając banieczki na rynku, a kimałem w namiocie. Tak, w mieście też się da.
We wrześniu założyłem bloga. Pomysł ten chodził za mną miesiącami, aż w końcu się przełamałem i zostałem skrybą. Zainteresowałem się rękodziełem i wiążę to z moją przyszłością. Coś tam potworzyłem- kilka koszulek tie-dye, łapacze snów, wypalanie w drewnie, malowanie, fotografia... powoli coraz bardziej będę się wgłębiał w kwestię tworzenia.
Odwiedziłem jeszcze raz kumpli w Olsztynie i wyjechałem na miesiąc na wieś do hipisowskiej rodzinki. W zamian za swój pokój, wege jedzonko i rodzinną atmosferę, pomagałem tam przy obejściu zwierząt, chodziłem z psem na spacery, rąbałem drewno i inne takie drobne pomoce. Bardzo się z nimi zżyłem, ale nadszedł czas na ruszenie w dalszą drogę. Teraz mam w tych ludziach oparcie i pewne miejsce gdzie mogę wracać, a całą historię jak wyglądała ta przygoda znajdziecie tu: Jak zostałem nowym członkiem pewnej rodziny.
Pomagałem też trochę dziadkom- głównie przy remoncie elewacji domu i na ogrodzie. Zajmowałem się dziećmi i miałem inne zwykłe domowe obowiązki w swojej spokrewnionej rodzinie. Znów zepsułem telefon. Przekułem sobie uszy. Kilka razy morsowałem. Dwa albo trzy razy oddałem krew. Zrobiłem sobie miesiąc detoksu od cukru. Pojechałem z bratem na porządny urbex do Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego w Poznaniu, a następnie na Śląsk, gdzie przebywam obecnie. Ostatnio wyjechaliśmy na całodniowe łażenie po górach. Odbudowało się też parę relacji z dawnymi znajomymi.
Podsumowując...
To wszystko co sprawiło, że ten rok był wyjątkowy. Pewnie zapomniałem o kilku istotnych sytuacjach. Mimo to zadziało się dużo nowych rzeczy, moje życie weszło na zupełnie inne tory, powoli klarują się plany na przyszłość. Pomimo tego wszystkiego, paradoksalnie, czasem mam wrażenie, że dzieje się tak mało... że często stoję w miejscu, a sytuacja życiowa nie rozwija się w tempie jakim bym chciał. Muszę jednak to tempo zaakceptować i nie wkurzać się, jeśli jest okres pozornego przestoju. Za szybko nie da się nic trwałego zbudować, trzeba znaleźć balans między działaniem, a odpuszczaniem. To moje tempo mojego życia.
Dopiero robiąc te podsumowanie dociera do mnie, że podziało się naprawdę dużo dobrych rzeczy. Te mniej przyjemne także były, ale one również dały jakąś naukę i doświadczenie. Bogatszy o te doświadczenia i z nową energią wkraczam w kolejny rok. Zapowiada się ciekawie, już się nie mogę doczekać kolejnej dawki zmian i nowości. A jak będzie faktycznie- to się okaże za rok.
Komentarze
Prześlij komentarz