O tym jak zostałem nowym członkiem pewnej rodziny
Mój wyjazd przedłużył się o kilka dni i do domku wróciłem po miesiącu. Nawet nie wiem kiedy to zleciało, ale jednak trochę się przez ten czas wydarzyło. Może przypomnę od początku na czym ta przygoda polegała.
Cztery tygodnie temu spakowałem plecak i wyjechałem- najpierw na kilka dni do Olsztyna odwiedzić kumpli ze studiów. Nie byłem tam od kilku miesięcy i chciałem powspominać studenckie czasy, póki jeszcze znajomi tam przebywają. Okazało się, że z jednej strony tęsknię za życiem studenckim, ale z drugiej wiem, że nie wpasowałbym się tam teraz. Przynajmniej nie na takich samych zasadach. Sentyment do uniwersytetu i akademików zostanie- przecież było pięknie, czasem trochę trudno, częściej beztrosko, jednak nie mógłbym tam wrócić przez zmiany jakie we mnie zaszły. Pomimo tego spędziliśmy wraz ze starymi znajomymi naprawdę świetny czas. W przyjacielskiej atmosferze pełnej wspomnień, pogawędek i chillu minęły 3 dni.
Następnie, prosto z Olsztyna, dotarłem na uroczą wioseczkę na pomorzu, aby pomieszkać tam jakiś czas z pewną rodziną. Z ludźmi, którzy napisali na jednej z ciekawych grup na fejsie, o potrzebie pomocy przy gospodarstwie. Od jakiegoś czasu chciałem zobaczyć jak wygląda takie życie na wsi i praca przy zwierzętach, poznać inną perspektywę i odmienny sposób na życie wśród dobrych ludzi, więc ochoczo zgłosiłem się na pomocnika. Co miałem w zamian? Wege jedzonko i własny pokój w domku. Poza tym wszystkim, czego potrzebuję do życia, dostawałem również w gratisie mnóstwo dobrej energii, możliwość zobaczenia jak wygląda inne, bardziej hipisowskie życie rodzinne (i bycie jego częścią), praca na wsi i przy zwierzętach (a tych jest tam sporo- kozy, owce, kury, koty i pies). Do tego przepiękna okolica- las z rezerwatem przyrody zaraz za domem, nieopodal płynąca Wisła, nad którą pasą się konie i bydło.
Z obowiązków jakie miałem, było to karmienie zwierząt, palenie w piecu i czasem pilnowanie bobasa. Raz na jakiś czas chętnie też porąbałem drewno, albo pomagałem w innych drobnych pracach. Zdarzyły się też misje specjalne takie jak podwiezienie Lizy do szkoły, kursy do szpitala po wypadku Piotra, zrobienie zakupów, ocieplanie owczarni. Nierzadka była też zabawa z dziećmi, a więc było wesoło. Sporo z tych rzeczy robiłem sam z siebie, tak jak we własnym domu. Taka chęć pomocy wynika z ochoty wniesienia jakiejś wartości do czyjegoś życia, do świata- zwłaszcza jeśli sam dostaję coś wartościowego i wcale nie musi to być papierek z nominałem.
Oprócz tego miałem też dosyć sporo czasu dla siebie- chodziłem na spacery, z czego korzystał też pieseł, robiłem zdjęcia, szlifowałem umiejętności w wypalaniu w drewnie i obrotami kijem, medytowałem, pisałem, tworzyłem, a czasem po prostu obejrzało się jakiś film czy przejrzałem internet w poszukiwaniu inspiracji. Także na nudę nie narzekałem, rzeczy do robienia było dużo, ale wszystko na luzie i z przyjemnością.
Jesień w tym miejscu wyglądała naprawdę bajecznie, wszystko było w intensywnych, różnokolorowych barwach. Pogoda sprzyjała dłuższym spacerom, np. na wieżę widokową nad Wisłą. Jesień dała też możliwość zbierania obiadu prosto z lasu- pyszne panierowane kanie serwowane były kilka razy, aż się nie przejadły. Z ogródka mieliśmy jakieś warzywka, zieleninę, a kury nawet czasem znosiły jajka.
Jesień w tym miejscu wyglądała naprawdę bajecznie, wszystko było w intensywnych, różnokolorowych barwach. Pogoda sprzyjała dłuższym spacerom, np. na wieżę widokową nad Wisłą. Jesień dała też możliwość zbierania obiadu prosto z lasu- pyszne panierowane kanie serwowane były kilka razy, aż się nie przejadły. Z ogródka mieliśmy jakieś warzywka, zieleninę, a kury nawet czasem znosiły jajka.
Jak na zgraną rodzinę przystało, razem również spędzaliśmy czas przy rozmowach, obiadach, a wieczorami robiliśmy wspólne seanse filmowe, pograło się parę razy w planszówki. W czas pełni księżyca zrobiliśmy też dwa ogniska we większym gronie znajomych przy których można było się zrelaksować, pogadać, wystukiwać rytmy na bębnach i po prostu być. Wielkim, pozytywnym zaskoczeniem była niespodzianka urodzinowa- kilka dni wcześniej wspomniałem, że niedługo upłynie mi kolejny rok, a w ostatni dzień mojego pobytu tam, zaśpiewano mi sto lat, zdmuchnąłem świeczkę i dostałem czekoladki. Normalnie się wzruszyłem i serio czułem się jak członek rodziny.
Zobaczyłem jak wygląda inne życie rodzinne od środka. Zobaczyłem duże podobieństwa z życiem własnej, spokrewnionej rodziny, ale też znaczące różnice w podejściu do niektórych spraw. Oprócz szczęśliwych chwil pełnych zgody, czasem można było zauważyć małe konflikty, problemy życiowe i wychowawcze, czyli to, co spotyka nas wszystkich. A to znaczy, że mogłem zobaczyć, jak sobie z tymi problemami radzą. I byłem świadkiem, że pomimo różnicy zdań można rozwiązywać problemy ze zdrowym podejściem, bez zbędnych awantur. Bardzo cenne doświadczenie.
Piotr, Ewa, dzieci i zwierzęta. Ta niesamowita patchworkowa rodzinka realizuje właśnie swoją wymarzoną wizję życia i niesienia dobra innym poprzez animaloterapię, warsztaty i kontakt z naturą. Tworzą gospodarstwo permakulturowe, czyli takie, które jest oparte na ekologii, zrównoważonym rozwoju i samowystarczalności. W zamyśle o terapii ze zwierzętami, do gromadki słodkich kózek i owiec, mają dołączyć jeszcze alpaki. Tym wszystkim chcą nieść pomoc rodzinom i osobom na życiowych zakrętach. Prace nad tym projektem zaczęły się ponad rok temu, kiedy to kupili ten dom, ale jest tam jeszcze dużo do zrobienia, aby wszystko ruszyło jak trzeba.
Teraz znajdują się w trudniejszej sytuacji- z powodu wypadku jakiego Piotr doświadczył ostatnio (paskudne poparzenie), jest niezdolny do większości prac, a do tego kwestia finansowa też pozostawia wiele do życzenia. Tym bardziej cieszę się, że mogłem tym ludziom pomóc. Zaistniała między nami energia wdzięczności, a więc i więź. Dałem swoją pomoc, czas, po prostu trochę siebie, a w zamian zostałem uznany za członka rodziny, obdarzony zaufaniem, i faktycznie czuję, że mam teraz w tych ludziach oparcie. Mam nowe miejsce, gdzie mogę poczuć się bezpiecznie, do którego mogę wracać. To jest bezcenne.
Jeśli chcecie i macie możliwość, możecie wesprzeć tą rodzinę finansowo o tutaj:
Jeśli chcecie i macie możliwość, możecie wesprzeć tą rodzinę finansowo o tutaj:
A tutaj trzymajcie stronę o ich Terapeutycznych Pastwiskach:
Spędziłem z nimi niemal pełne cztery tygodnie, ale nadszedł czas, gdy musiałem wracać. Nie mogłem zostać na zawsze, tak jak chcieli. Po pożegnaniu się ze wszystkimi, zapewnieniach że mam tam nową ostoję i podwózce na wylotówkę na autostradę, dalej pojechałem autostopem. Poszło sprawnie bez żadnych problemów.
Z pewnością będę tam wracał i z czystym sumieniem polecał tych ludzi.
Komentarze
Prześlij komentarz